Co najmniej tygodniowe opóźnienie w pisaniu podsumowania miesiąca to chyba już w moim przypadku standard. Tym razem przekroczyłam chyba rekord, bo połowa czerwca już za nami. Ale mam przynajmniej całkiem niezłą wymówkę w postaci moich studiów 😉
CO U MNIE?
W maju dużo się działo, chociaż niekoniecznie jestem pewna, czy jest o czym opowiadać. Aktualnie jestem we wzmożonym trybie niemal sesyjnym, bo zaliczenia gonią zaliczenia i trochę trudno wrócić mi myślami do tego, co działo się niemal miesiąc temu. Na pewno była Majówka, którą miło spędziłam w Bydgoszczy. Było też trochę dużo nauki, trochę niemieckiego, a jeszcze więcej duńskiego. Ale oprócz tego były spotkania, większe i mniejsze, krótsze i dłuższe, ale niemal wszystkie naprawdę dobre 😉 Było też trochę książek, a nawet kilka filmów, choć do tych ostatnich nadal nie mogę się przekonać. Najwyraźniej taki ze mnie mól książkowy… A i prawie zapomniałabym wspomnieć – była też wizyta w Warszawie. Wiem, że to śmieszne, że w wieku niemal 21 lat po raz pierwszy pozwiedzałam „tak naprawdę” naszą stolicę, ale cóż, cieszy mnie to. Super było obejrzeć miasto, w tym oczywiście Stare Miasto, super było pochodzić po parkach i po Łazienkach, super było wziąć udział w nocy muzeów i wpaść do Centrum Kultury Korei, ale przede wszystkim super było odwiedzić moją koleżanką z liceum i mieć ją za przewodnika. Bo szczerze mówiąc, sama pogubiłabym się w tym mieście ;))
Wyświetl ten post na Instagramie.
KSIĄŻKOWO
Nie uważam, żeby moje książkowe wyniki były spektakularne w tym miesiącu, ale cieszę się, że w ogóle znalazłam czas na cokolwiek do czytania. Najpierw udało mi się skończyć „Bridget Jones’s Diary”, z którą chyba od lutego męczyłam w oryginale. A potem zajęłam się drugą częścią „Wielkiego Ogarniacza Życia” Pani Bukowej i Pana Buka. Nie wiem, czy kojarzycie tą parę, ale mnie oboje zdecydowanie poprawiają humor 😉 Największą niespodzianką maja była powieść „Ulica Rajskich Dziewic” Barbary Wood, po którą dosyć przypadkowo sięgnęłam w pociągu do Warszawy. Chyba zmyliła mnie okładka przypominająca pierwszego lepszego harlequina i zupełnie niezapowiadająca tak dobrej historii… ale więcej już niedługo w recenzji 🙂
Za to jeśli chodzi o obejrzane filmy, to sama jestem zaskoczona ich ilością. Jakoś tak chyba wyszło, że było ich aż 7 : ) Najlepszym z nich okazała się chyba „Zaginiona dziewczyna”, od której ciężko było się oderwać i która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Oprócz tego w końcu udało mi się nadrobić pierwszą część „Igrzysk śmierci”, których tak wyszło, że nigdy nie miałam okazji obejrzeć. Teraz czas na ciąg dalszy… Z ciekawszych filmów zobaczyłam też dwa islandzkie – „Barany. Islandzka opowieść” oraz „W cieniu drzewa”, które dawały całkiem dużo do myślenia.