Ostatnio liczba postów, jakie dodaję na blogu, a właściwie ich niemal zupełny brak, trochę mnie przerażają. Nie wspominając już o wpisach na Instagramie, czy fanpage, które już powoli umierają śmiercią naturalną. I nie muszę już chyba wspominać o tym, że to wcale nie z braku chęci w ostatnim miesiącu, ale czasu i niezliczonych pokładów energii..
CO U MNIE?
To śmieszne uczucie, kiedy przeglądam kalendarz w poszukiwaniu „czegoś interesującego”, co wydarzyło się w moim życiu w listopadzie… i nie natrafiam na nic. Jedynie na notatki dotyczące tego, co trzeba zrobić na studiach, ewentualnie krótkie wspomnienia rozmów z ciekawymi ludźmi z mojego otoczenia. Bo widzicie, prawda jest taka, że w listopadzie uczyłam się. A i zajmowałam stypendium wakacyjnym do Niemiec, na które jednak prawdopodobnie nie mam szans (ale co szkodzi wysłać zgłoszenie?). Nie ukrywam, że naprawdę lubię moje studia i stawiam je wysoko ponad tą stroną i innymi mediami społecznościowymi, może nawet trochę ponad innymi pasjami. Chociaż to chyba też wcale nie tak dobrze… ostatnio doszłam do wniosku, że nie mogę żyć samymi studiami, że muszę mieć „coś innego”, bo inaczej zwariuję. Jeszcze nie doszłam do tego, co to może być, ale gdzieś w biegu między uczelnią a akademikiem aktywnie nad tym rozmyślam ?
Wyświetl ten post na Instagramie.
KSIĄŻKOWO?
Wstyd się przyznać, ale w listopadzie przeczytałam… półtorej książki. Nie, nie pomyliłam się w obliczeniach – jest źle. I to nawet bardzo. Udało mi się za całe 30 dni poznać tylko „Laponię. Wszystkie imiona śniegu”, które niestety troszkę mnie rozczarowały, chociaż sam temat uważam za diabelnie ciekawy. Oprócz tego zaczęłam „Na krawędzi” A.F. Brady, ale zupełnie brakowało mi czasu, żeby się wciągnąć w książkę i czytam/nie czytam ją z doskoku. Jeśli chodzi o filmy, to w końcu zebrałam się, żeby obejrzeć „Kler” w kinie. Muszę szczerze powiedzieć, że byłam zaskoczona brutalnością i przemocą, chociaż miłośnicy Smarzowskiego mówią, że film wcale taki nie był w porównaniu do poprzednich jego produkcji. Po obejrzeniu tej potrzebowałam chwili oddechu, bo jednak dokument stworzony na podstawie zeznań byłych i obecnych księży, trochę mną wstrząsnął i nie byłam na to przygotowana…